Książki są ucieczka od rzeczywistości. Czasami po prostu potrzebujemy tego: lekkiej, prostej i niezwykłej historii, która chociaż na chwile pozwoli nam poczuć się kimś innym. To mniej więcej czuję po skończeniu "Dnia, w którym umarłam".
Książka opowiada o bardzo wyjątkowej dziewczynie, Dilettcie Mair. Nie dość, że jedna jej tęczówka jest brązowa a druga niebieska, Diletta widzi duchy. Mimo to stara się prowadzić normalne życie: chodzi do szkoly, ma przyjaciół. Wszystko zaczyna się zmieniać gdy przez przypadek wpada na chłopaka, Aloisa, który niechcący rani ją w rękę. Następne parę dni będzie dla Delitty bardzo ciężkie, aż w końcu 2 października 2003 roku umrze i przekona się, jak wygląda życie po śmierci.
O książce słyszałam dawno temu (chyba widziałam ją na jakieś wystawie w księgarnii) ale potem zapomniałam o jej istnieniu. Ostatnio jednak, przypomniał mi o niej ktoś w komentarzu i znów znalazłam chęć by ją przeczytać (dziękuje!)
Jest to książka niezwykle lekka, akcja jest bardzo szybka, ale bywa także skomplikowana, dlatego trzeba dobrze wczytać się w tekst, żeby potem się nie pogubić. Muszę przyznać, że jest to całkiem udana powieść z gatunku paranormal romance (tak mi sie zdaję, że do tego się zalicza.. choć nie jestem pewna) Historia wciąga i nie jest oklepana do granic możliwości. Pewne rzeczy się powielają z innych, podobnych książek, ale wybaczam to.
Od dawna nie czytałam o demonach, aniołach, duchach.. całym życiu pozagrobowym, także powrót do tego był miłym przypomnieniem od czego zaczęła się cała moja historia z książkami. I nie żałuję. Wręcz przeciwnie: takim książką jestem wdzięczna!
Reasumując: "Dzień, w którym umarłam" jest bardzo dobrą jednocześnie lekką i przyjemną książką. Akcja pędzi, wątek miłosny nie przesłodzony, całkiem okej napisany i zrealizowany. Autorka niemiłosiernie wciąga w swój świat, powodując, że ciężko jest sie rozstać z książka przed jej skończeniem. Bohaterowie także na bardzo duży plus: może nie byli rozbudowani i mogło to być troszkę lepiej rozwiązane, ale mimo to, bardzo fajną relacje stworzyła nam Sanchez miedzy głównymi bohaterami i nie zepsuła jej pod koniec, co często się zdarza w książkach młodzieżowych tego pokroju. Szablonowość, no nie da się ukryć wystąpiła w jakimś tam stopniu, ale nie w aż takim by zepsuła przyjemność z lektury. Ogólnie, jestem mile zaskoczona. Nie żałuję spędzonych ponad 4 godzin na nią.
Na jeden wieczór, jak najbardziej polecam! (ale rewelacji się nie spodziewajcie. To nie jest książka do rozmyślań, to książka do ucieczki przed rzeczywistością. I to jak najbardziej mi się udało)
"Dzień, w którym umarłam" 7/10
-M
Kocham, kocham, kocham!!
OdpowiedzUsuńUwielbiam tą historię, już nie wspominając o Aloisie <3
Świetna recenzja!
Buziaki,
SilverMoon z bloga Books obsession
Czytałam to jakiś rok temu i szczerze mówiąc nie bardzo pamiętam fabułę, więc chyba nie do końca mnie książka zachwyciła :)
OdpowiedzUsuńPo wyczerpującej sesji właśnie tego mi trzeba :) / C.
OdpowiedzUsuńBuziaczki! ♥
Zapraszamy do nas :)
rodzinne-czytanie.blogspot.com
A ja o książce nic wcześniej nie słyszałam. Czasami jednak przydaje się taka lekka i przyjemna lektura :)
OdpowiedzUsuńJejku uwielbiam tę książkę, a Alois to jeden z moich książkowych mężów! :D
OdpowiedzUsuńBuziaki :*
http://cudowneksiazki.blogspot.com/
Czasami przed rzeczywistością trzeba uciec. Może kiedyś się skuszę, bo czasami mi takich lektur brakuje :)
OdpowiedzUsuńNie wiem czy mam ochotę na historię życia demona xD
OdpowiedzUsuńCzasem i takie książki są potrzebne, na jeden wieczór! :)
OdpowiedzUsuńZapowiada się intrygująco, chyba się skuszę. ;)
OdpowiedzUsuń