Stronq główna

niedziela, 7 lipca 2019

365 dni - 50 Twarzy Greya i Ojciec Chrzestny w jednym?


Cześć, 



Po baaardzo długiej przerwie, wracam z nową recenzją, jednej z najbardziej popularnych książek polskiej autorki Blanki Lipińskiej, "365 dni". Po fali krytyki w kierunku jej twórczyni oraz fabuły, musiałam usiąść i dać ponieść się tej historii - przekonać się, co tak naprawdę o niej myślę. 


Książka opowiada niesztampotową historię miłosną Laury Biel oraz Massima, sycilijskiego dona mafii oraz mężczyzny z wieloma problemami oraz profesjami. 

Jeśli spodziewacie się słodkiej historii, niestety muszę Was zawieźć - nie będzie takiej. Od samego początku książka rozpoczyna się dziwnie... wraz z kolejnymi kartkami, jest tylko gorzej. Laura zostaje porwana przez swojego przyszłego partnera oraz dostaje ultimatum - albo pokocha go w 365 dni i zostanie z nim na Sycylii, albo on skrzywdzi jej rodzinę. Oczywiście, dziewczyna zgadza się oraz zaczyna pałać niesamowitą miłością do mężczyzny, a już po 3 lub 4 miesiącach jest jego żoną i nosi w sobie ich synka. W czym zatem tkwi problem tej książki? 




Faktycznie, rozumiem dobór postaci i całej aranżacji zdarzeń - on niebezpieczny, bogaty, władczy, zabójczo przystojny. Ona, szara myszka ale jak mówi popularne przysłowie - "cicha woda, brzegi rwie". 

Oprócz faktu, iż główna bohaterka została porwana, przetrzymywana wbrew swojej woli w posiadłości Massima oraz zmuszona do miłości z powodu wizji prawie martwego,  przystojnego syczylijczyka, książka ta narusza pewne zasady moralności oraz wolności i niezależności kobiet. Nie jestem feministką, ale wizja kobiety, która pozwala siebie traktować jak rzecz, przedmiot i własność "swojego pana" jest dość porażające. Syndrom sztokholmski w najczystszej postaci jest obecny od pierwszej strony aż do samego końca. 

Czy jest to zła książka? Nie. 
Nie uważam, że jest ona dobrym, lekkim dziełem. Jest nużąca, nudna, brak w niej akcji - przez calość miałam wrażenie, że autorka rzuca nam ochłapy i czeka aż domyślimy się co robi "mafia" i czym są jej interesy. W każdej scenie "erotycznej" dzieje się to samo, są te same dialogi i taka sama akcja - albo on nagle stoi za nią, albo ona kleczy, albo on klęczy albo razem klęczą.. Brakuje w niej.. hm.. pomysłu na całą historię. Składa się ona tylko z wątku miłosno - erotycznego, który po którymś razie jest już przereklamowany i nudny. 

Czy da się ją przeczytać? Zdecydowanie. 
Czy ją polecam? Nie. 

Pozostając w gatunki literatury dla dorosłych, zdecydowanie znajdą się lepsze propozycję niż "365 dni" Blanki Lipińskiej. 

"365 dni" 4/10
-M

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

Wycieczka za Ocean, czyli American Dream, CZ. 3: 34 DNI DO WYJAZDU, PROCES WIZOWY I WIZYTA W AMBASADZIE USA

Witam wszystkich!

Nie było mnie tutaj od baaardzo długiego czasu i tak naprawdę nie mam na to dobrego usprawiedliwienia.. Pochłonęło mnie życie i wszelkiego rodzaju zmiany jakie nastąpiły.. Także, bez dalszych wstępów, wracam z serią "American Dream" by opowiedzieć dalej o swojej  już prawie Amerykańskiej przygodzie :)  

Przy okazji zapraszam do poprzednich postów: 











PROCES WIZOWY: 

Jak  to wszystko wygląda? Powiem Wam, że bardzo standardowo. W naszej aplikacji pojawia się wiadomość, że dostępna jest dla nas już zakładka "Wiza" (dostajemy także maila od pracownika biura ze wskazówkami jak wypełnić papiery) 

Najtrudniejszy jest formularz DS-160... To prawdziwa tragedia.. Mnóstwo pytań typu: "Czy jesteś lub byłaś terrorystą" albo "Czy ktoś z Twojej rodziny należy do grupy przestępczej?" Do wyboru mamy tylko odpowiedź TAK lub NIE i przez chwilę zastanawiałam się, czy był człowiek tak odważny, który przyznał się do bycia terrorystą, hahah :) 

DS-160 wypełniamy przez Internet. Koniecznością jest odpowiedzenie na wszystkie pytania w nim zawarte, a jest ich bardzo ale to bardzo dużo. 

Przykładowe informacje o które nas pytają: 
  • informacje o rodzicach 
  • wszelkie adresy w USA rodziny u której będziemy się zatrzymywać, lub po prosto miejsce naszego pobytu
  • zdjęcie (oczywiście idealne rozmiary 5x5, ciężko mi szło by je dodać online) 
  • standardowe informacje o nas (imiona, nazwisko, adresy..) 
  • informacje o osobach które będą w stanie potwierdzić podane o nas informacje (nie może to być bliska rodzina, także ja polecam podać znajomych) 
  • wspomniany wcześniej Security Check z zabójczymi pytaniami (czy zamierzasz być prostytutką na terenie USA?, Ależ oczywiście, że tak.. haha) 
Formularz DS-160 w tle :)


Po wypełnieniu tego formularza trzeba wpłacić 160$ na konto Ambasady i czekać, aż dostaniemy termin rozmowy z konsulem (oczywiście jest to w przypadku gdy ktoś pośredniczy w procesie wizowym, w moim przypadku biuro, które koordynuje cały wyjazd. Jak to odbywa się gdy robi to  osoba indywidualna, nie jestem w stanie powiedzieć) 

Wiza o którą się ubiegamy jest to J-1, czyli innymi słowy dla wszystkich tych, którzy jadą do USA by pracować i podróżować. 









WIZYTA W AMBASADZIE

Czy tak jak ja nasłuchaliście się tych strasznych mitów o Amerykańskiej Ambasadzie? Jakbym dostawała pieniążek od każdej osoby, która mi powiedziała, że nie dostanę wizy, argumentując to, że "to przecież USA!" byłabym bogata! 

Prawda jest taka, że wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż się tego spodziewałam: gdy tylko weszliśmy, przywitała nas kontrola jak na lotnisku (bramki wykrywające metal oraz koszyczki na nasze rzeczy). Do środka jednakże nie wolno było wnieść torebek ani plecaków, musiały być one zdeponowane w depozycie na przeciwko ambasady (również telefony były zabronione) 

Następnie sprawdzono nasze dokumenty i puszczono dalej do szklanego korytarza, gdzie po 10 osób wpuszczano do sekcji Wiz Nieimigracyjnych. Nie wiem jak to jest w Ambasadzie w Krakowie, ale w Warszawskiej, schodziło się schodkami na dół gdzie po prawej stronie widniał napis "Wizy Imigracyjne" a po lewej tłoczyła się nasza kolejka po "Nieimigracyjny" odpowiednik. 

Przywitała nas znów kontrola: tym razem formularza DS-160 oraz jednego dodatkowego potwierdzającego wpłatę pieniężną 160$ na ich konto i nasze informację (np: na jaki Camp jedziemy). Oprócz tego pracownicy sprawdzili paszport i nakleili naklejkę czy odbieramy go osobiście w podanym punkcie czy wysyłają go do nas kurierem (nie można odebrać go osobiście w Ambasadzie) 

Numerek i potwierdzenie przyznania wizy

I przychodzi czas na Rejestracje, gdzie dostajemy numerek (dosłownie jak na poczcie..) i zostajemy skierowani do okienka obok by oddać odciski palców (lewa dłoń, prawa i dwa kciuki) 

Poczekalnia na spotkanie z konsulem jest tuż obok. I jeśli tak jak ja, oczekujecie rozmowy w jakimś pokoju, ciepłego przywitania i podania dłoni, mylicie się. Rozmowa odbywa się przez okienko, które oddzielone jest od reszty sali niebieskimi parawanami. Na samej górze widnieją ekraniki na których wyświetlane są numery. Siadamy i czekamy na naszą kolej. Czas oczekiwania w moim przypadku był dość długi (ok. godziny) podczas gdy rozmowa trwała mniej wiecej 1,5 minuty. 







Ale jak wygląda taka rozmowa? 

Gdy nadejdzie nasza kolej podchodzimy do okienka, dajemy wszelkiego rodzaju papiery (paszport, legitymacje, DS-160 i inne) i z wielkim uśmiechem mówimy, "Hi, how are you?". Konsul sprawdzi nasze papiery po czym zada nam kilka pytań. Przykładowe z nich to: 
  • Gdzie jedziesz? 
  • Co będziesz robić w USA?
  • Co chcesz zwiedzać po obozie? 
  • Czy masz rodzinę w Stanach? 
  • Znasz swoje prawa i obowiązki na terenie USA? 
  • Jaką lubisz muzykę (w moim przypadku bo będę uczyć gry na gitarze) 
Po takiej dość krótkiej wymianie zdań wypowiada słowa: "Your visa is approved" co oznacza, że dostaliśmy wizę a nasz wniosek został pozytywnie rozpatrzony. Dostajemy karteczkę potwierdzającą po czym zostawiamy paszport by wdrukowali nam promesę wizową. 

Teraz następuje czas oczekiwania aż kurier dostarczy nam go do domu (24zł) lub aż odbierzemy go osobiście w wyznaczonym punkcie (opcja darmowa). Wydanie wizy trwa ok. 3-5 dni. 

W ambasadzie spędziłam około 2 godzin, czekając na swoją kolej i półtora minutową rozmowę :) 

Do wyjazdu zostało już tylko 34 dni. Dajcie znać czy chcecie więcej postów z przygotowań do niego :) Jeśli ktoś ma jakieś pytania, piszcie śmiało. A ja wszystkim polecam zapoznać się z programami na stronie Camp Leaders i zbierania funduszy na przyszłe wakacje :) 




piątek, 12 lutego 2016

Matthew Quick "Niezbędnik obserwatorów gwiazd"

Od dawna słyszałam wiele dobrych rzeczy na temat książek Quicka. Postanowiłam przekonać się na własnej skórze. Na pierwszą książkę od tego autora wybrałam "Niezbędnik Obserwatorów Gwiazd"

Książka opowiada historię małomównego chłopaka, Finleya, który wraz  ze swoją dziewczyną Erin, chcą wyrwać się z małego, niebezpiecznego miasteczka i zacząć życie od nowa w zupełnie innym miejscu, z daleka od burzliwej przeszłości. Finley bardzo lubi przyglądać się gwiazdom: razem z Erin wychodzą na dach by móc je obserwować. Pewnego dnia, trener prosi chłopaka o przysługę: Russ, chłopak po traumatycznych przeżyciach potrzebuje przyjaciela. Finley zgadza się i tym samym rozpoczyna się ich niesamowita więź. 

Książka bardzo pozytywna, inteligentna, pokazująca siłę przyjaźni, rzeczywistość. Bohaterowie byli prawdziwi: nie czułam, że cokolwiek było robione na siłę, co jest ogromnym plusem. 

Jednakże, książka mnie nie zachwyciła. 

Historia była bardzo ciekawa, opisana w trochę inny sposób niż się spodziewałam. Nie przeszkadzało mi w niej jednak nic: może trochę za mało opisane zostało miasto, z którego Finley tak bardzo chciał uciec. Dużo było metafor i bardzo fajnych porównań, które nadawały powieści oryginalny klimat. Gwiazdy dodawały także tajemniczości i również mały swój ogromny wpływ na odbiór przez czytelników. 

Ale jednak... czegoś zabrakło. 

Reasumując: "Niezbędnik Obserwatorów Gwiazd" to świetna powieść o pierwszej miłości, problemach rodzinnych z przeszłości, które ciągle dają o sobie znać oraz o dojrzewaniu. Możemy obserwować jak nasi bohaterowie radzą sobie z problemami i śledzić ich poczynania. Bohaterów da się bardzo łatwo polubić: przyjaźń jaka darzyli się Finley i Russ była piękna.. Powiedziałabym nawet, że wyjątkowa. Mimo wszystko, zabrakło mi czegoś, co chwyciło by mnie za serce i wyszeptało do ucha "To jest świetne".

Książka jest zdecydowanie warta poświęcenia na nią czasu. Lecz nie ma w niej nic wyjątkowego, co zostałoby ze mną na bardzo długi czas. 

"Niezbędnik obserwatorów gwiazd" 7/10
-M


czwartek, 11 lutego 2016

"Dzień, w którym umarłam" czyli jak wygląda życie demona?

Książki są ucieczka od rzeczywistości. Czasami po prostu potrzebujemy tego: lekkiej, prostej i niezwykłej historii, która chociaż na chwile pozwoli nam poczuć się kimś innym. To mniej więcej czuję po skończeniu "Dnia, w którym umarłam". 


Książka opowiada o bardzo wyjątkowej dziewczynie,  Dilettcie Mair. Nie dość, że jedna jej tęczówka jest brązowa a druga niebieska, Diletta widzi duchy. Mimo to stara się prowadzić normalne życie: chodzi do szkoly, ma przyjaciół. Wszystko zaczyna się zmieniać gdy przez przypadek wpada na chłopaka, Aloisa, który niechcący rani ją w rękę. Następne parę dni będzie dla Delitty bardzo ciężkie, aż w końcu 2 października 2003 roku umrze i przekona się, jak wygląda życie po śmierci. 


O książce słyszałam dawno temu (chyba widziałam ją na jakieś wystawie w księgarnii) ale potem zapomniałam o jej istnieniu. Ostatnio jednak, przypomniał mi o niej ktoś w komentarzu i znów znalazłam chęć by ją przeczytać (dziękuje!) 



Jest to książka niezwykle lekka, akcja jest bardzo szybka, ale bywa także skomplikowana, dlatego trzeba dobrze wczytać się w tekst, żeby potem się nie pogubić. Muszę przyznać, że jest to całkiem udana powieść z gatunku paranormal romance (tak mi sie zdaję, że do tego się zalicza.. choć nie jestem pewna) Historia wciąga i nie jest oklepana do granic możliwości. Pewne rzeczy się powielają z innych, podobnych książek, ale wybaczam to. 

Od dawna nie czytałam o demonach, aniołach, duchach.. całym życiu pozagrobowym, także powrót do tego był miłym przypomnieniem od czego zaczęła się cała moja historia z książkami. I nie żałuję. Wręcz przeciwnie: takim książką jestem wdzięczna! 

Reasumując: "Dzień, w którym umarłam" jest bardzo dobrą  jednocześnie lekką i przyjemną książką. Akcja pędzi, wątek miłosny nie przesłodzony, całkiem okej napisany i zrealizowany. Autorka niemiłosiernie wciąga w swój świat, powodując, że ciężko jest sie rozstać z książka przed jej skończeniem. Bohaterowie także na bardzo duży plus: może nie byli rozbudowani i mogło to być troszkę lepiej rozwiązane, ale mimo to, bardzo fajną relacje stworzyła nam Sanchez miedzy głównymi bohaterami i nie zepsuła jej pod koniec, co często się zdarza w książkach młodzieżowych tego pokroju. Szablonowość, no nie da się ukryć wystąpiła w jakimś tam stopniu, ale nie w aż takim by zepsuła przyjemność z lektury. Ogólnie, jestem mile zaskoczona. Nie żałuję spędzonych ponad 4 godzin na nią.

Na jeden wieczór, jak najbardziej polecam! (ale rewelacji się nie spodziewajcie. To nie jest książka do rozmyślań, to książka do ucieczki przed rzeczywistością. I to jak najbardziej mi się udało)

"Dzień, w którym umarłam" 7/10
-M


środa, 10 lutego 2016

Polecane seriale #5 "Detektyw" sezon 1

HBO w ostatnim czasie emituje naprawdę świetne, klimatyczne i wyjątkowo dobre seriale. Do tego zalicza się również "Detektyw" (sezon 1)

Fabuła opowiada od dwóch policjantach, partnerach, którzy w latach 90 prowadzili bardzo nietypową sprawę morderstw rytualnych, biblijnych, ocierających się niemalże o voodoo czy inne obrzędy popularne w przeszłości na terenach Luizjany. Każdy z nich zmaga się również z własnymi demonami: Rust (Matthew McConaughey) jest bardzo pesymistyczny: wydarzenia z przeszłości utwierdziły go w tym, że życie nie ma sensu. Jednakże jest bardzo dobrym policjantem, co zauważa Martin Woody Harrelson) Mężczyźni rozwiązują sprawę i ich drogi się rozchodzą. Jednak 17 lat później, okazuję się, że to jednak nie koniec.


Wielkim plusem serialu jest nietuzinkowe prowadzenie narracji i przedstawianie wydarzeń: przez większość czasu wszystkiego dowiadujemy się z opowieści. zeznań od każdego z bohaterów. Jestem mega zadowolona, że zostało to w ten sposób zrobione, bo koniec końców odniosło sukces i trzymało w napięciu, powoli ujawniając kolejne szczegóły! 

Po drugie, czy jest jakieś straszniejsze miejsce niż rozległe bagna Luizjany z ciekawą przeszłością dotyczącą voodoo, rytuałów i bogatą kulturą w ogólnym tego słowa znaczeniu? "Detektyw" udowadnia, że nie. Cały czas klimat nie opuszcza widza: przeraża, trzyma w napięciu, intryguje, smuci, bawi.. Całe spektrum emocji. 

Reasumując: "Detektyw" jest świetnym, klimatycznym serialem pokazującym losy dwóch zupełnie różnych policjantów i ich metod pracy. Rust, nieco dziwny i pesymistyczny mimo wszystko jest postacią, która skradła moje serce. Jego przemyślenia są naprawdę.. wow. Nie ukrywam, nie jest to serial dla ludzi o słabych nerwach: spotkamy tam krew, zwłoki.. Mimo wszystko ja ogromnie polecam zapoznać się z nim! Fabuła wciąga, a godzinne odcinki i tak wydają się za krótkie.

Przede wszystkim jeśli jesteście fanami seriali kryminalnych/detektywistycznych, tutaj odnajdziecie coś dla siebie! 



"Detektyw" (sezon 1) 9/10
-M

wtorek, 9 lutego 2016

Książki młodzieżowe warte uwagi #1

Patrząc wstecz, doszłam do wniosku, że powieści młodzieżowe są najrzadszym gatunkiem, po który sięgam. Jednak mimo to, znalazłam parę pozycji, zdecydowanie wartych uwagi. 


1. "Eleonora i Park": Rainbow Rowell



2. "Gwiazd naszych wina": John Green


3. "Wszystkie jasne miejsca": Jennifer Niven



4. "Między życiem a życiem": Jessica Shirvington



5. "Hopeless": Colleen Hoover



6. "Morze Spokoju": Katja Millay




W komentarzach polecajcie mi, które, waszym zdaniem, książki młodzieżowe są warte przeczytania! 

Chętnie poszerzę swoje horyzonty czytelnicze! PISZCIE! 

Pozdrawiam! 





poniedziałek, 8 lutego 2016

Książki, których żałuję #1

Wpadł do do głowy pomysł, by zacząć nową serię "Książki, których żałuję"

Prawdopodobnie każdy z nas ma takie, które przeczytał po czym zastanawiał się, po co zmarnował tylko swój czas. Dziś chciałam się podzielić tymi, które zupełnie mi się nie podobały. Czujcie się zaproszeni do dodawania swoich postów i piszcie mi linki na dole! 


1. STEPHEN KING: "OSTATNI BASTION BARTA DAWESA"

Uwielbiam książki Kinga.. Jednakże tej, nie dałam rady skończyć. Zaprzestałam w połowie, wiedząc, że nie dam jej rady.. Pokonała mnie..










2. E.L JAMES: TRYLOGIA "5O TWARZY GREYA"

Nie, nie, nie i jeszcze raz nie. Po prostu nie. Proszę, nie czytajcie. Nie krzywdźcie się. Nie.. 







3. REBECCA DONOVAN: "POWÓD BY ODDYCHAĆ" 

Nie czułam nic: bohaterowie mocno przerysowani, historia jak z bajki dla dzieci plus przywidywalność na każdej stronie.. Wiem, że wiele z Was się nie zgodzi. Ja natomiast nie rozumiem fenomenu trylogii "Oddechy". Po prostu nie dla mnie.. nie. 








4. GILLIAN FLYNN: "ZAGINIONA DZIEWCZYNA"

Nie wiem dlaczego tej książki nie dałam rady przeczytać.. Po prostu tak mnie irytował. styl autorki, że rzuciłam nią parę razy w kąt i stwierdziłam, że dość mam męki jaką mi daję ta powieść. Film był bardzo dobry: książce nie dalam rady.. 







Uf.. To już wszystkie Książki, których żałuję. Dajcie znać czy któraś z nich przypadła Wam do gustu :) Plus, zaznaczam, to tylko moja opinia, możecie się nie zgadzać! 

Pozdrawiam!